poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Witamy w Boliwii


11.04.2013

Granica między Peru a Boliwią oddaje koloryt obu krajów. Kobiety w ludowych strojach wymieniają na kolanie sole na boliviano, inne sprzedają soki ze świeżych owoców, głośno wykrzykując z pamięci swój asortyment. Między tym wszystkim lawiruja riksze zaladowane przeróżnymi towarami - od pieczywa po cegły. Panuje charakterystyczne dla przejść granicznych zamieszanie, które przywołało nam wspomnienia z przejścia Tajlandia-Kambodża - pełna egzotyka! 

 najslabszy autobus jakim tu jechalismy

 Granica:



Boliwia przyciąga backpackerow. Na granicy spotkaliśmy ich całe mnóstwo, podobnie w La Paz. Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo jako najbiedniejszy kraj Ameryki Południowej oferuje turystom niskie ceny, a przy tym pozostaje nieco dzika. Podróż przez ten kraj to też podróż w czasie. Na prowincji baby przepasane kolorowymi chustami wciaz zaprzegaja osiolki do pracy w polu, ulice La Paz to motoryzacyjny skansen, a jednym z popularniejszych zawodów jest wciąż pucybut. Jakby tego było mało, w samym centrum miasta nadal funkcjonuje tak zwany targ czarownic, na którym sprzedaje się między innymi płody lam (podobno nadal, indiańskim zwyczajem spala się je w ofierze przed ważnymi momentami w życiu). Z drugiej strony łatwiej tu o darmowe wi-fi, niż o papier toaletowy w łazience. Bo taka jest właśnie Ameryka Południowa. Nowoczesność nie eliminuje tu dawnych zwyczajów, co najwyżej z nimi konkuruje. Obok Burger Kinga pani w meloniku dalej sprzedaje obiad z przenośnej garkuchni, bez ogródek nakładając go ręką, a budki telefoniczne nie wyszły z użycia mimo inwazji smartphone'ow. Wszystko to tworzy przedziwna mieszankę, fascynującą z punktu widzenia Europejczyka.






A może to tylko kwestia czasu?... Może w końcu nowe wyprze stare? Może mamy to szczęście obserwować okres, w którym starsze pokolenia żyją jeszcze tym samym rytmem co ich dziadkowie i pradziadkowie, ale w końcu, gdy odejdą, ich kraj zmieni się bezpowrotnie? Ciekawi jesteśmy jak będzie tu za 10 - 20 lat. Na wszelki wypadek może warto jednak szybko się spakować i tu przyjechać... ;)

W La Paz spedzilismy 2 przyjemne dni, wloczac się po tutejszych uliczkach, raz po raz popijając shake'i ze świeżych owoców i przegryzając empanade. (Taka przyjemność w obu przypadkach to koszt ok. 2 zl. To dość drogo, bo obiad kosztuje 4zl.:) W jednym z pubów udało nam się też wymienić nasze książki na inną. Ktoś wpadł na fajny pomysł i otworzył punkt wymiany książek. (Chyba był z Holandii, bo lektury w tym języku zajmowały większość półek.) Nam udało się dorwać Ziemkiewicza. :) Jeśli chodzi o zabytki, to w La Paz nie ma ich tak wiele. Można obejrzeć katedrę i pobliskie budynki rządowe. Bardziej reprezentacyjne jest jednak Sucre - prawdziwa polityczna stolica Boliwii. (Nawet chcieliśmy tam pojechać, ale ostatecznie, z oszczędności czasu i pieniędzy, skierowaliśmy się od razu do Uyuni w strone pustyni solnej.) W żadnym innym mieście nie odwiedziliśmy jednak tylu muzeów - w ramach karnetu za 2 zł mieliśmy wstęp do 4 z nich. W prawdzie nie były zbyt bogate w eksponaty, ale za to wystąpimy w CNN (patrz zdjęcie poniżej). :)


Atutem La Paz jest jego położenie. To 3-milionowe miasto wypełnia dolinę, z której widać wiecznie ośnieżone szczyty. Bo też samo La Paz leży na wysokości 3800 m npm. Na szczęście prognoza, którą sprawdziliśmy przed wyjazdem się nie sprawdziła - zamiast 6 mieliśmy ponad 20 stopni!
Mimo pozytywnych wrażeń nigdy nie chcielibyśmy tu jednak mieszkać. Większość domów straszy nieotynkowana cegłą i wcale nie oznacza to, że dzielnica jest biedna. Po prostu nikomu to chyba nie przeszkadza... Albo znowu wszystkiemu winne jest prawo podatkowe?...






 nasze sniadanie (empanada i koktail z banana i mango - pycha)

 na ulicach La Paz nie ma rownych i rowniejszych

 jedna z atrakcji La Paz stanowi zejscie po scianie wiezowca

 Gringos, ktorzy zostali tu na dluzej musza jakos dorabiac

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz