poniedziałek, 6 maja 2013

Miasto Boga

godz. 10.00 - Elitarna jednostka specjalna wkracza do akcji w wojnie z gangami narkotykowymi
godz. 10.35 - Na miejsce wzywane są posiłki
godz. 10.55 - policyjny helikopter zostaje zostrzelony z ręcznej wyrzutni rakiet

...taka rzeczywistość w fawelach to już przeszłość, przynajmniej w Rio de Janeiro. (O Sao Paulo słyszeliśmy coś zupełnie innego.) Przed mistrzostwami świata w piłce nożnej i Olimpiadą brazyliiskie służby "zrobiły porządek" w oplywajacych złą sławą dzielnicach biedy. Przynajmniej na czas rozgrywek, bo większość bossów narkotykowych ukrywa się w pobliskich górach. Zorientowali się, że policja nie odpuści i wpuscili ją do swojego królestwa na te parę lat. Wszyscy zdają sobie jednak sprawę z tego, że po Igrzyskach wszystko "wroci do normy", a policyjne radiowozy znowu na długo znikną z ulic faweli. Takie opinie można w każdym razie usłyszeć od miejscowych.

Póki co jednak w faweli można się czuć stosunkowo bezpiecznie. Gdy skontaktowalismy się z chlopakiem, który miał nas oprowadzic po jednej z faweli i spytaliśmy go, czy mozemy wziąć ze sobą lustrzanke, rozesmial się i powiedział, że do faweli możemy wziąć wszystko, problem zaczyna się poza nią. I faktycznie parę ladnych godzin wloczyliśmy sie po faweli z aparatem dyndajacym na szyi, ale gdy tylko z niej wyszliśmy, Rafael kazał nam schować go do plecaka. I znowu musieliśmy się mieć na baczności.

W jaki sposób w ogóle trafilismy do faweli? Wszystko odbyło się dość prozaicznie. Zaczęliśmy wypytywac o to miejsce właścicielkę naszego hostelu w Rio. Oczywiście odradzala nam samotny spacer, którego i tak nie braliśmy pod uwagę i dała kontakt do swojego kolegi. Kilka godzin później siedzieliśmy już w busie z kilkoma innymi turystami i pedzilismy pod górę stromym zboczem. Co ciekawe byli wśród nas także Brazylijczycy. Przypomniało nam się, że poznana w Warszawie Brazylijka też odbyła taką wycieczkę i bardzo nam polecala, twierdząc, że jest to malownicze miejsce, pełne serdecznych ludzi. Czy to możliwe?

Okazało się, że tak. Malownicze są kolorowe domki wcisniete w zbocze góry i ulice, z których rozciąga się widok na ocean. Serdeczni są mieszkańcy, którzy w trakcie naszego spaceru w większości korzystali z niedzielnego luzu, grillujac na ulicy i słuchając muzyki puszczonej na cały regulator. Nasz przewodnik Albert, który żyje w faweli od urodzenia, znał chyba wszyskich, ciągle z kimś się witał i poklepywał. Może dlatego, a może ze zwykłej serdeczności, ludzie zagadywali do nas, uśmiechali się, pozowali do zdjęć, a nawet zapraszali na jedzenie. Odetchnęliśmy z ulga, bo baliśmy się, że nasza obecność będzie dla nich irytujaca. Całe szczęście fawela, w której byliśmy nie przypominała już slumsów. Nie mieliśmy więc krępujacego poczucia, że z biedy i smutku zrobiono tu atrakcję turystyczną. Prawdę mówiąc Favela Racinha (największa fawela w Brazylii) to ogromne, ale dobrze zorganizowane osiedle. Normalne ulice, sklepy, banki, przystanki autobusowe. Oczywiście normalne na miarę Ameryki Poludniowej, bo domy tego typu, niewykonczone, straszące czerwoną cegłą z supłem kabli na zewnątrz widzieliśmy już w wielu miejscach podczas podróży, szczególnie w Peru i Boliwii. Nie ma się więc co czarowac - warunki lokalowe nie są najlepsze. Do tego dochodzi problem bieżącej wody, prądu (podobno przerwy w dostawach są na porządku dziennym), śmieci. Nie mniej mieszkańcy wyglądają normalnie, często pracują w innych dzielnicach Rio. Problemem dla władz jest fakt, że mieszkańcy faweli są poza prawem. Ulice, przy których mieszkają nie mają nazw, a domy numerów. W takim gąszczu nie da się nikogo znaleźć. Często widzielismy przez okno, że w mieszkaniu jest nowy sprzęt audio, czy telewizor. Podobno nagminne jest kupowanie rzeczy na raty (podobnie jest ze skuterami) i po prostu unikanie płacenia. Mieszkańcy nie ponoszą też opłat za czynsz i media. Nic w tym jednak dziwnego. Zamieszkują najbardziej niedostępne obszary miasta, które według oficjalnych standardów nie nadają się pod zabudowę, bo grożą np. obsuwaniem się podloza. Gdyby nie to, miasto pewnie już dawno sprzedaloby te tereny developperom. 

Na tle całej dzielnicy mocno odróżnia się jedna ulica. Wszystkie domy, które przy niej stoją są pomalowane na jaskrawe kolory i mają przytwierdzone numery (choć przypadkowe). Obok stoi nawet małe osiedle porządnie wyglądających bloków. Ta część dzielnicy to pamiątka po wizycie Baracka Obamy w Rio de Janeiro. Prezydent USA zapowiedział swoją obecność w dzielnicach biedy i władze postanowiły odpowiednio się przygotować. Wystarczyło rozdać trochę kolorowej farby i już fawela wygląda prawie jak La Boca w Buenos Aires.

Pogodny charakter ulicy kontrastował z historiami, które serwował nam Albert. Podobno były lata, kiedy bezpieczne przejście ulicą graniczylo tu z cudem, a sceny z "Miasta Boga" były bolesną codziennością. Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że te mroczne czasy już nie wrócą.

















*ten post nie jest umieszczony chronologicznie - pochodzi z poczatku naszej podrozy, gdy bylismy w Rio

Praia de Dois Rios

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami, u boku pięknej, tropikalnej plaży stało więzienie. W więzieniu tym, z dala od cywilizacji przetrzymywano najgroźniejszych przestępców. Skazani na ciężkie roboty, z czasem wybudowali wokół prężne miasteczko i drogę przez wyspę. W późniejszym czasie w więzieniu tym przetrzymywano więźniów politycznych. Gorący klimat i choroby uprzykrzaly im i tak ciężki więzienny żywot. W końcu, po stu latach funkcjonowania, wskutek licznych protestów obrońców praw człowieka i zmiany polityki państwa w latach 90 więzienie zamknięto i wysadzono w powietrze. Dziś jego ruiny stanowią muzeum dla nielicznych turystów, którzy zadadza sobie trud przyjścia tutaj. Tak na prawdę z miasteczka Abraao drogę można pokonać w 2 godziny. Warto to zrobić, bo poza przeciętnym muzeum można zobaczyć jedną z najpiękniejszych plaz na Ihla Grande i spędzić na niej dzień niemal samotnie. Mało osób tu bowiem dociera. Plażę z trzech stron otaczają góry i rzeka. Podobało nam się chyba bardziej niż na słynnej Lopes Mendes.

 muzeum








Ostatnie dwa dni spędziliśmy na plażach w poblizu miasteczka. Daleko im było klimatem np. do Dois Rios, ale i tak bedziemy je wspominać z utęsknieniem. Wieczorem na pożegnanie odwiedziliśmy jeszcze plażę z winkiem, a dziś jesteśmy już w drodze powrotnej. Najbliższy normalny nocleg (we wtorek) już we własnym łóżku. :)

ostatni obiad przed droga w naszym hostelu

czwartek, 2 maja 2013

Plażujemy, czyli Ilha Grande w Brazylii

Powrót do Brazylii był przyjemny, bo wszystko było już znajome. Szczególnie dworzec autobusowy w Sao Paulo, na którym znowu wyladowalismy, tym razem łapiąc autobus do Paraty. W 55 dni zatoczylismy kółko i znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Został nam niecały tydzień do wylotu i postanowiliśmy spędzić go na wybrzeżu, gdzieś pomiędzy Sao Paulo i Rio. Jest to okolica z dużą ilością wysp i plaz. Słyszeliśmy wiele dobrego o Ilha Grande i tam postanowiliśmy się udać. 


Prom z Angra dos Reis kursuje na wyspę tylko raz dziennie, co utrudniło nam zaplanowanie podrozy. Ostatecznie postanowiliśmy zatrzymać się na jeden nocleg w Paraty - małym kurorcie 2 godziny drogi od Angra dos Reis. Miasteczko jest niezwykle urokliwe. Niemal na wszyskich pocztówkach z tego miejsca można zobaczyć widok na plażę, port i charakterystyczny kościółek. Na żywo ten znajomy kadr okazał się równie malowniczy. Wokół jest też sporo zabytkowych, brukowanych uliczek, a wszędzie jednolite białe domy z kolorowymi framugami okien. 











W związku z tym, że autobus mieliśmy wcześnie, niewiele było czasu na zwiedzanie. Ograniczyliśmy się więc do porannego spaceru. Wszystkie sklepy, galerie i restauracje były jeszcze zamknięte. Na uliczkach prawie nikogo, wzdłuż plaży tylko ludzie odbywający poranny jogging lub wprowadzający psy oraz rybacy. Poranne promienie słońca, cisza i spokój. Bardzo miły poranek, tym bardziej, że hostel zaskoczył nas wyśmienitym śniadaniem. Zazwyczaj w tych rejonach jest to tylko bagietka z dulce de leche lub marmolada, a tu oprócz tego tosty na cieplo z serem i szynką, kiełbasa, warzywa, owoce, sok - pełen luksus. W dodatku mieliśmy widok na morze, bo hostel był przy samej plaży. Na prawdę z chęcią kiedyś jeszcze bysmy tu zawitali.

W autobusie do Angra dos Reis przypomnielismy sobie o temperamencie Brazylijczyków. Kierowca pędził jak szalony, a nasze bagaże latały bezwładnie po całym autobusie. Dobrze, że widoki nie przelatywaly tak szybko, bo warto było zawiesić na nich wzrok.





Ostatecznie udało nam się złapać statek na wyspę i stąd też piszemy. Trochę przeraził nas tłum wczasowiczów, który ściągnął tu na majowke. Przyroda jest piękna, ale miasteczko już mocno turystyczne. Całe szczęście nieco bardziej oddalone plaże nie są przepełnione. Byliśmy mocno zaskoczeni, gdy dotarliśmy na najsłynniejszą z tutejszych plaz, a ludzi była garstka. Pośród nich znalazło się kilku surferow. Cinek nawet chciał spróbować swoich sił na desce, ale fale nie były wystarczające. ;)

nasze miasteczko:




Lopes Mendes:







Aby móc się cieszyć wypoczynkiem na Lopes Mendes (bo o tej plaży mowa) musieliśmy jednak odbyć ponad 2-godzinny marsz przez dżunglę. Wyspa jest gorzysta, więc był to pewien wysiłek, ale w pełni wynagrodzony. Zresztą sama droga tez była ekscytujaca - dokoła gąszcz egzotycznych roślin i tylko nieliczni przechodnie. Były za to miniaturowe malpki i inne plaże na trasie, jeszcze mniej zaludnione i również malownicze. Drogę powrotną przebyliśmy już łodzią. W końcu mamy wakacje. :)

















Informacje praktyczne - ARGENTYNA

Waluta: 1 Peso [p] = 0,6 zł



Uwaga! Warto do Argentyny przywieźć USD (np wypłacić z bankomatu w Peru), bo można na tym nieźle zarobić. W czasie naszego pobytu, zamiast 5p za 1 USD na ulicznej wymianie dostawaliśmy 8,4p. Inflacja jest bardzo wysoka, więc warto wymieniać stopniowo. Dobrze wcześniej (np w hostelu) zapoznać się z banknotami, żeby uniknąć fałszywek. My nie mieliśmy z tym problemu. W Buenos najlepszym miejscem na wymianę jest ulica Floryda. Jest tam pełno cinkciazy nawołujących "cambio, cambio, dolars, reales, euro...". Często policja stoi tuż obok i nie reaguje, więc to chyba dozwolona praktyka. Przeważnie w sklepach, hotelach i restauracjach też można zapłacić dolarami po lepszym niż normalny kursie, ale i tak bardziej opłaca się wymieniać pieniądze na ulicy. 

W Iguazu kurs był gorszy - 6,5 - 7 p za 1 USD. 



Buenos Aires:




Nocleg:
Che Lagarto Hostel:
Venezuela 857; tanio - 37 p za nocleg w pokoju wieloosobowym z łazienka i śniadaniem; położenie dobre; WIFI; blisko metra; ale słabo wyposażona kuchnia i męcząca atmosfera - ciągła głośna muzyka i impreza, poza tym nie można wnosić własnego alkoholu




Poruszanie się po mieście:
najlepiej rowerem - działa sieć miejskich wypożyczalni z żółtymi rowerami, trzeba się zarejestrować w dowolnym punkcie (potrzebna kopia paszportu) i można jeździć rowerem - wszysko za darmo, tylko trzeba się co godzinę stawić w dowolnym punkcie i zameldować, jest sporo ścieżek rowerowych i właściwie we wszystkie ciekawe miejsca można nimi dojechać (w punkcie dostaje się mapę);
metro: bilet 2,5p niezależnie od ilości przesiadek; 4 linie, dojeżdża w wiele miejsc; o 23 zamykają;
autobus: bilet 3p, trzeba mieć monety, płaci się w autobusie, na dłuższy pobyt można kupić kartę




Terminal autobusowy:
stacja metra Retiro, ogromny wybór przewoźników po Argentynie i za granicę; bankomaty tylko tylko z prowizją, jest kantor, ale nieczynny w weekend - najlepiej wtedy udać się na Floridę (tam wymiana w kantorach i nieoficjalnie)




Atrakcje:
Dzielnica San Telmo: galerie sztuki, antykwariaty, restauracje, w niedzielę na ulicy Defensa targ staroci, czasem uliczne tango;
Cmentarz Recoleta - ogromne grobowce, miejsce pochówku miejscowych notabli;
Muzeum Sztuki Bellas Artes - głównie malarstwo, w tym Renoir, Goya, Rembrandt, Degas i inni, wstęp wolny;
Plac Plaza de Mayo z Różowym Domem - dawnym palacem prezydenckim;
Av. 9 de Julio - główną arteria miasta, prawdopodobnie najszersza ulica świata, tu obelisk upamiętniający uzyskanie niepodległości przez Argentyne;
Parlament;
Port Puerto Madero - miejsce na spacer wzdłuż rzeki wzdłuż loftow i z widokiem na wieżowce - b. polecamy!;
Parki Jardin Botanico, Japones i okoliczne parki - koniecznie w weekend, można na rowerze, dobre miejsce na piknik, w jednym z parkow planetarium, w poblizu zoo;
Palermo - dzielnica designerskich butikow i przyjemnych knajp na wieczór, tu kluby tanga z lekcjami tańca i milongą (ok. godz. 23): Malcom - Av. Cordoba 5064, wstęp 25p; La Vizuta - ulica Armenia, ok. 2 przecznice od skrzyżowania z Cordobą w domu kultury Armenia, wstęp 40p;
show tanga w teatrze ok. 200-300p (my nie byliśmy);
La Boca - dawna dzielnica włoskich imigrantów, obecnie atrakcja turystyczna: uliczki z kolorowymi domami z blachy, tango uliczne, sklepy z pamiątkami i restauracje, stadion piłkarski Boca Juniors;
Florida - główny deptak handlowy




Na ile?
Warto zostać przyjemniej 4-5 pełnych dni. Do zobaczenia jest bardzo dużo (oprócz tego co wymieniliśmy jest jeszcze wiele muzeów, kościołów, parków itd.), a miasto jest tak wciągające, że nie chce się stąd wyjeżdżać. W dodatku pobyt nie jest drogi, bo można zarabiać na dolarach.
Wycieczka do Urugwaju:
Z Buenos pływają statki do Urugwaju, miasteczka Colonia - można sobie zrobic jednodniowy wypad. Szczegóły w poscie "Informacje praktyczne - URUGWAJ".




Iguazu:




miasteczko przy granicy z Brazylią (po stronie brazylijskiej miasto Foz de Iguaçu) położone blisko wodospadów Iguazu; kilka uliczek tworzy centrum z restauracjami i sklepami; można odbyć spacer do punktu, w którym stykają się 3 państwa- Argentyna, Brazylia i Paragwaj



Dojazd z Buenos Aires: 490p autokarem semi cama, od 19:00 do 14:00




Autobus do Sao Paulo: ok. 19h, 600p z terminalu w Iguazu, przesiadka po stronie brazylijskiej w duży autokar; jak się kupi w Brazylii, jest taniej - 164 reale, ale my chcielismy wydać korzystnie wymienione peso




Nocleg:

najtańsze hostele 50-60p za noc w pokoju wieloosobowym ze śniadaniem; my nocowalismy w Park Hostel za 55p



Zwiedzanie wodospadów Iguazu:

trzeba dojechać autobusem z terminalu w miasteczku ok. 25 min, cena 60p w 2 strony; wstęp do parku 170p; zwiedzanie trwa kilka godzin - park jest duży, a z każdego miejsca piękne widoki; można wykupić wycieczkę motorowka pod wodospad; park po stronie Brazylii mniejszy i widoki tylko z góry, ale troche taniej - my nie poszliśmy, bo strona argentynska proponuje wiele więcej; z Brazylii latają wycieczki śmigłowcem nad wodospady; dobrze wziąć ze sobą prowiant, bo jedzenie na terenie parku jest drogie, ale trzeba schować go głęboko w plecaku i uważać na ostronosy (nam porwaly całą reklamowke!)



Jedzenie i picie:

wołowina! - być w Argentynie i nie zjeść steka, to tak jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża :) (ok. 70p);
parilla - mięso z grilla w bagietce z dodatkiem warzyw i sosow (z najlepszym mięsem wołowym - lomo 25p), choripan - wersja z kiełbasą (12p);
wszystkie słodkości z dulce de leche - krowka (nawet Bols ma likier o tym smaku), podobnie kanapki na śniadanie (ewentualnie z dzemem);
wino! - dobre i niedrogie np. za ok. 20p;
piwo: najpopularniejsze Quillimes - butelka litrowa w sklepie 12p;
można pić wodę z kranu

niedziela, 28 kwietnia 2013

Wodospady Iguazu

Wszyscy polecali nam, abysmy tu przyjechali i faktycznie - wodospady nie moga rozczarowac. Caly kompleks lezy na pograniczu Argentyny i Brazylii. My zdecydowalismy sie na zwiedzanie parku narodowego po stronie argentynskiej, bo tutaj jest wiecej do zobaczenia. Park jest na prawde spory i trzeba sie nachodzic, zeby zobaczyc wszystko, ale warto. Wodospady sa ogromne, a otaczajaca je dzika natura daje poczucie, jakbysmy znalezli sie w srodku tropikalnej wyspy. Niestety nie da sie w takim miejscu uciec od tlumow turystow, ale my chyba i tak trafilismy nie najgorzej, bo poza sezonem. Na dzien dobry w parku spotkalismy cala gromade ostronosow, ktore zupelnie nie baly sie ludzi, do tego stopniea ze... stracilismy nasza walowke! Jeden z odwazniejszych w stadzie rzucil sie na reklamowke, w ktorej nieslismy kanapki - nasze jedzenie na caly dlugi dzien zwiedzania. Zaraz doskoczyly kolejne i rozszarpaly wszystko w moment. I tyle bylo po naszych kanapkach. No nic. Moglismy bardziej uwazac. :)


Same widoki zapieraja dech w piersiach, a po stronie argentynskiej mozna podejsc calkiem blisko niektorych wodospadow i przy okazji ochlodzic sie w przyjemnej bryzie. Kazde wejscie na punkt widokowy daje inna perspektywe i nowe westchnienia zachwytu. Znowu nie moglismy sie powstrzymac od pstrykania zdjec. Mielismy tez poczucie, ze podazamy za tecza, bo powstawala niemal wszedzie, gdzie sie pojawilismy. Bajkowy widok. Na prawde pieknie. Nie ma co gadac, popatrzcie sami.













 motyli bylo tyle, za az ciezko bylo im zrobic zdjecie


Jutro mamy jeszcze czas do 16, zeby pokrecic sie po okolicy. Samo miasteczko jest niewielkie, a teraz nie ma tez tlumow turystow, wiec jest dosc spokojnie. Potem jedziemy juz z powrotem do Brazylii. Zarezerwowalismy sobie hostel w Paratach (kurort nad oceanem pomiedzy Sao Paulo, a Rio), a potem kilka nocy na Ihla Grande, czyli wreszcie odpoczynek i to na rajskiej wyspie! Juz troche nie mozemy sie doczekac. A prosto stamtad do domu. Ale to szybko leci! 

A jak Wy spedzacie majowke? Mamy nadzieje, ze bawicie sie dobrze. Szczerze mowiac troche Wam zazdroscimy polskiego miesa z grilla i piwka. :)