sobota, 30 marca 2013

Wielka rzeka po stronie Peru



Kolejny rejs odbylismy już po stronie Peru. Troche czasu minęło zanim przyzwyczailiśmy się, że zamiast portugalskiego "obrigado", powinniśmy używać hiszpańskiego "gracias". Oprócz języka zmienił się też statek. Był mniejszy od tego brazylijskiego, starszy i bardziej zaniedbany. Za to cena bardzo nam się podobała. :) Dalej więc bujalismy się w swoich hamakach, obserwując okolicę. Tym razem plynelismy jeszcze bliżej brzegu i widoki były nawet ciekawsze, bo zamiast dość cywilizowanych brazyliiskich miasteczek, mijalismy wioski składające się z domów przykrytych już tylko liscmi palmowymi. Na prawdę malowniczo. Żal nam było tylko patrzeć jak miejscowi zanieczyszczają rzekę. Bez zażenowania wrzucają do niej śmieci, a nasz statek dymil jak lokomotywa.





Na statku bylismy juz jedynymi gringos (płynął też z nami Arland). Wbrew ostrzezeniom innych osób okazało się, że jedzenie na statku jest zupełnie ok i nikt z nas  się nie pochorowal. Co ciekawe w tej amazonskiej dżungli posiłki przygotowywało dla nas 2 transwestytow...






Czasem kupowaliśmy jakies lokalne przekąski, gdy na pokład wchodzili sprzedawcy. Niestety bardzo często były to dzieci nawet ok. 8-letnie. Spotykaliśmy się z tym zarówno w Brazylii, jak i Peru, że malcy muszą w ten sposób pomagać rodzicom.



Tym razem ucieszył nas koniec rejsu. Z samego rana ruszyliśmy na spacer po Iquitos. To największe na świecie miasto, do którego nie prowadzi żadna droga lądowa. Można się do niego dostać jedynie drogą rzeczna lub samolotem. Centrum miasta jest całkiem przyjemne. Przy głównym placu stoi osobliwa atrakcja - dom zbudowany z żelaza, zaprojektowany przez samego Eiffel'a. Można się także natknąć na sporo budynków obłożonych hiszpańskimi azulejos (kaflami) i przespacerowac się promenada wzdłuż rzeki. Rano w poszukiwaniu śniadania trafilismy na targ pelen warzyw i owoców. Za 2 sole (2,5 zl) dostaliśmy caly dzban pysznego soku z wyciskanych owoców. Głównie będziemy jednak kojarzyć Iquitos z hordami motoriksz, które przemierzają to miasto i za grosze dowożą pasażerów we wszystkie zakątki. Sami jechaliśmy nimi kilka razy. Biorąc pod uwagę kompletny brak zasad w ruchu drogowym, było to ciekawe przeżycie. :)




Jeszcze na ten sam dzien udało nam się kupic bilety lotnicze do Limy w dobrej cenie, wiec po poludniu ladowalismy już w stolicy. Od razu pozytywne zakończenie - zamiast zapowiadanego brzydkiego, niebezpiecznego miasta zobaczyliśmy nowoczesną, bardzo europejsko wyglądającą stolicę. Jak nigdzie dotąd w Ameryce Południowej. Hostelu szukaliśmy w dzielnicy Miraflores, bo tam jest ich najwięcej. Część była już pełna, ale w końcu się udało. Hostel jest czaderski, w stylu surferskim, bo w pobliżu jest plaża popularna wśród surferow. Nawet nie sądziliśmy, że tak nas ucieszą luksusy typu ciepła woda w prysznicu, czysta posciel i zero robaków! Cudownie bylo wrócić do cywilizacji! Dzielnica Miraflores jest bardzo przyjemna. Troche luksusowa, troche turystyczna, ale tego właśnie było nam trzeba po pobycie w dżungli. Nawet zaliczylismy wizytę w McDonald's. :) Ta okolica atmosfera przypomina nam nieco Bangkok i Khao San - wszedzie pelno mlodych ludzi, fajnych knajpek, ogolnie wakacyjny klimat. Wydaje sie byc dobra baza wypadowa w tej czesci swiata.




(nasz hostel - House Project)

Dziś ruszamy zwiedzać historyczne centrum Limy i może wpadniemy na plażę nad Pacyfik. ;) Wciąż jest tu ciepło, ale już nie upalnie. Miła odmiana. A wieczorem jak się uda nocny autokar do Arequipy, czyli w końcu Andy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz